Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/313

Ta strona została przepisana.

się tworzyć obrazy dotkniętego chorobą, będące odbiciem tych, których mi dostarczyły wspomnienia o nieszczęśliwym Spinellim. I przejęła mnie nowa teraz ciekawość. „Gdybym też pojechał do Neapolu, zobaczyć go?“ Przedstawiałem sobie widok opłakany tego człowieka utalentowanego, poniżonego przez chorobę, bełkoczącego jak idyoci. Już nie doznawałem teraz radości. Całe uniesienie nienawiści minęło; opanował mnie smutek głęboki. W gruncie rzeczy nieszczęście tego człowieka nie miało żadnego wpływa na moje własne położenie, nie poprawiało w niczem mego własnego nieszczęścia. Nic nie zmieniło się ani we mnie, ani w obecnej mej sytuacyi, ani w przewidywaniach na przyszłość.
I zastanowiłem się nad zapowiedzianym tytułem książki Filipa Arborio: „Turris eburnea“. Wątpliwości tłumnie stanęły przed moim umysłem. Czy tu chodziło o spotkanie całkowicie przypadkowe, w czasie owej znanej mi dedykacyi? Albo też przeciwnie może, autor zamierzył stworzyć typ literacki, do którego wzorem miała mu być Juliana Hermil, z osobistą swoją niedawną przygodą? Problemat dręczący przedstawił mi się znowu. Jaki był przebieg całej tej przygody od jej powstania, aż do chwili rozwiązania?
I zdało mi się, że słyszę jeszcze słowo Juliany, jej okrzyk owej nocy niezapomnianej: „Kocham cię, zawsze ciebie tylko kochałam, zawsze