taka pokora wielka i tyle serdecznego uczucia zarazem. Nigdy tak bardzo nie uderzał mnie kontrast między jej twarzą i resztą postaci. Na tej twarzy bezprzestannie widocznym był dla mnie szczególniejszy wyraz głębokiej zgryzoty, zdradzający bunt bezustanny kobiety przeciw tej ciężarności hańbiącej i bezczeszczącej, którą dotknięte było jej ciało. Ten wyraz nie opuszczał jej ani na chwilę; przeświecał on widocznie poprzez różnorodność innych wyrazów i wrażeń przelotnych, które jakąkolwiek była ich moc, nie zdołały nigdy zatrzeć tamtego; był on stałym i wrosłym w tę twarz i budził we mnie litość, oraz rozpraszał wszelki żal do tej kobiety, wszelką urazę zasłaniał przedemną fakt brutalny, zbyt widoczny już teraz w godzinach ironicznej przezorności.
— Coś robiła przez te dni wszystkie? — spytałem ją.
— Czekałam na ciebie. A ty?
— Nic. Pragnąłem powrócić.
— Czy ze względu na mnie? — spytała nieśmiało i pokornie.
— Tak, ze względu na ciebie.
Przymknęła na wpół powieki i odblask uśmiechu drgnął na jej twarzy. Czułem, że nie byłem nigdy jeszcze tak kochanym, jak w tej chwili właśnie.
Po przerwie powiedziała mi, patrząc na mnie wilgotnemi oczyma.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/318
Ta strona została przepisana.