Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/327

Ta strona została przepisana.
XXX.

Przypominam sobie przechadzkę, którą odbyłem z Manią, Natalką i miss Edytą do willi Bzów w pewien ranek nieco mglisty. I wspomnienie także tej wycieczki jest nieco mgliste, niewyraźne, jak wspomnienie snu przejmującego a słodkiego.
Ogród nie miał już teraz ani milionów gron błękitnawych, ani owego wytwornego lasu kwiatów, ani tej troistej woni harmonijnej jak muzyka, ani tego wesela rozpostartego dokoła, ani bezprzestannego krzyku jaskółek. Rozweselały go teraz tylko głosy i bieganina dwóch dziewczątek, pełnych beztroski. Większa część jaskółek już odleciała a i reszta zabierała się do odlotu. Przybyliśmy na czas jeszcze, by pożegnać ostatnią ich gromadę.
Wszystkie gniazda były opustoszałe, martwe. Kilka opadało oderwane a na resztkach gliny chwiał się puszek piór oderwanych. Ostatnia gromadka, zebrana na dachu, wzdłuż rynien, czekała jeszcze na kilka snać rozproszonych towarzyszek. Wędrowniczki poprzysiadały szeregiem