Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/330

Ta strona została przepisana.

Oddaj mi ją, tato, oddaj. Ja ją sama oddam mamie...
O wszystkiem tonem pozostało mi niejasne tylko wspomnienie, jak wspomnienie snu prześnionego.
Stary dozorca willi, Kalikst, przyszedł pomówić ze mną. Mówił mi o tysiącu różnych rzeczy a ja nic niemal nie rozumiałem z tego wszystkiego. Po kilkakroć powtórzył życzenie:
— Chłopca, pięknego chłopca życzę panu i oby go Bóg błogosławił! Pięknego chłopca!
Kiedy byliśmy już na dworze, Kalikst za nami drzwi pozamykał.
— A cóż te gniazda, te gniazda błogosławione? — rzekł, wstrząsając piękną swą siwą głową.
— Kalikscie, nie trzeba ich uprzątać.
Wszystkie gniazda były opustoszałe, próżne, zamarłe. Ostatni ich mieszkańcy odlecieli. Słaby promień słoneczny oblewał dom zamknięty szczelnie i gniazda samotne. Nie było nic chyba smutniejszego nad te drobne piórka, drżące w powiewie wiatru, co przywarły do zaschłej gliny.