jakąś białość w tym półzmroku, w którym twarz jej nabierała kolorytu sinawego.
— Powiedz, powiedz, co mógłbym zrobić dla ciebie, jak mógłbym ci pomódz? — szeptałem, tracąc głowę, nie wiedząc, co począć, gładząc jej włosy na skroniach, ruchem w który pragnąłem wlać nadnaturalną jakąś potęgę. — Powiedz, powiedz! Co zrobić?
Nie rozpaczała już, wpatrywała się we mnie, słuchała, rzekłbyś, że zapomina o swej boleści, jakby przejęta zdziwieniem, zdumiona bezwątpienia dźwiękiem mego głosu, wyrazem mojego pomieszania i mojej męczarni, drżeniem rąk moich na jej włosach, tą tkliwością zrozpaczoną, tym gestem bezradnym.
— Ty mnie kochasz, nieprawdaż? — mówiła, nie przestając patrzeć na mnie, jak gdyby nie chciała stracić żadnego objawu mego wzruszenia. — Przebaczasz mi wszystko.
I unosząc się znowu, zawołała:
— Trzeba mnie kochać! trzeba ci teraz kochać mnie bardzo bo jutro już tu nie będę, bo umrę tej nocy; tego wieczora może jeszcze żyć przestanę. A ty żałować będziesz, żeś mnie nie kochał, żeś mi nie przebaczył. O! tak, będziesz żałował...
Zdawała się tak pewną śmierci, że nagły przestrach ściął mi krew w żyłach.
— Musisz mnie kochać! Widzisz. Może ty nie wierzyłeś temu, com powiedziała ci owej nocy:
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/333
Ta strona została przepisana.