tej wyczerpanej twarzy, zdało mi się, że spostrzegam już symptomaty agonii, symptomaty rozkładu, poczynającego się i nieuniknionego. Nie mogła stłumić jakiegoś rodzaju ryku, który nie miał w sobie nic ludzkiego i uczepiła się mego ramienia.
— Ratuj mnie, ratuj, Tullio!
Ściskała mnie z całych sił, ale nie tak silnie jeszcze, jakbym ja sam pragnął, bo chciałbym był przez szaloną potrzebę męczarni fizycznej, co byłaby współuczestnictwem w jej męczarni, poczuć jej paznokcie, zagłębiające się w mojem ciele. A ona, z czołem przyciśniętem do mego ramienia, wciąż ryczała z bólu. Był to ów dźwięk, który zmienia głos nasz do niepoznania w nadmiarze boleści fizycznej, ten dźwięk, który równa człowieka co cierpi, z zwierzęciem cierpiącem; skarga instynktowna wszelakiego ciała zbolałego, czy to zwierzęcego, czy ludzkiego.
Od czasu do czasu odzyskiwała władzę mowy na to tylko, by zawołać:
— Ratuj mnie!
Gwałtowny dreszcz bólu, co nią wstrząsał, udzielał się i mnie również. I czułem dotknięcie tego brzucha, gdzie drobna istota, niosąca z sobą nieszczęście, podnosiła bunt przeciw życiu matki, nieubłaganie, baz odpocznienia. Fala nienawiści nabiegła z najgłębszego rdzenia mej istoty, rozeszła się po całem ciele aż do rąk
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/335
Ta strona została przepisana.