Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/341

Ta strona została przepisana.

ważnego niebezpieczeństwa. Jednakże obawiam się krwotoku i dlatego przedsiębiorę ostrożności. Zatamuję go. Ufaj mi pan i bądź spokojny. Zauważyłem, że obecność pańska wzrusza bardzo żonę. Podczas krótkiego okresu przesilenia ostatecznego, potrzeba jej całych sił, jakie jej pozostały. Trzeba panu koniecznie usunąć się. Przyrzecz mi pan, że będziesz mi posłusznym. Powrócisz, skoro cię zawezwę.
Krzyk straszny doszedł aż do nas.
— Bóle rozpoczynają się znowu — rzekł. — Już nadchodzi koniec. A zatem spokoju!
I zwrócił się ku drzwiom. Ja poszedłem za nim. Zbliżyliśmy się do Juliany. Pochwyciła mnie za ramię a uścisk jej palców bolał, jak ukąszenie. Pozostałoż jej zatem tyle siły jeszcze?
— Odwagi, odwagi! Już niezadługo będzie koniec. Wszystko pójdzie dobrze. Nieprawdaż, doktorze? — bąkałem.
— Tak, tak, niema czasu do stracenia. Pozwól pani, pozwól wyjść ztąd mężowi.
Popatrzała na doktora i na mnie szeroko rozwartemi swemi oczyma. Puściła moje ramię.
— Odwagi! — powtarzałem zdławionym głosem.
Złożyłem pocałunek na wilgotnem jej czole, zlanem potem i zwróciłem się do wyjścia.
— Ach! Tullio! — zawołała za mną.
A krzyk ten rozdzierający znaczył: „Nie zobaczę go już nigdy!“