strach, od którego tężały mi członki i rzuciłem się ku drzwiom. Otwarłem je, wszedłem.
Posłyszałem natychmiast głos doktora, wołającego na mnie szorstko;
— Nie zbliżaj się pan! Nie niepokój jej! Czy chciałbyś ją zabić?
Juliana z pozoru wyglądała na umarłą; bledszą była od poduszek, na których spoczywała jej głowa nieruchomo. Matka moja pochylona była nad nią, chcąc położyć kompres. Wielkie plamy krwi rumieniły łóżko; plamy krwi widoczne były na posadzce. Doktór starannie, ze spokojem i stanowczością przygotowywał płukanie wewnętrzne; brwi jego były zmarszczone, ale ręce nie drżały. Miednica wody gorącej dymiła w jednym kącie pokoju; Krystyna wlewała wodę z dzbanka do drugiej miednicy, gdzie trzymała zanurzony termometr. Inna kobieta wynosiła do drugiego pokoju pakę waty; w powietrzu unosił się wyziew amoniaku i octu.
Najmniejsze szczegóły tej sceny, objęte jednym rzutem oka, wyryły się we mnie w sposób niezmazany.
— Do piędziesięciu stopni — rzekł doktór, zwracając się do Krystyny. — Tylko uważnie!
Ponieważ nie słyszałem kwilenia, obejrzałem się dokoła. Brakło tu kogoś w tym pokoju.
— A dziecko? — spytałem cały drżący.
— Jest tam, w drugim pokoju — odpowiedział doktór. — Idź je pan zobaczyć i pozostań tam.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/343
Ta strona została przepisana.