Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/349

Ta strona została przepisana.

łączyło się od jej życia na zawsze, nie czułem już najmniejszego wstrętu do niej, najlżejszej choćby chmurki urazy, nie, coby mogło zamącić moje uczucia dla niej i moją litość nad nią. Czułem dla niej w tej chwili tylko wylew niezmiernej tkliwości i litości bezmiernej, jak dla najlepszej i najnieszczęśliwszej z istot ludzkich. Cała dusza moja teraz zawisła na tych biednych wargach, z których lada chwila mógł ulecieć ostatni oddech. Patrząc na tę bladość, myślałem z głęboką szczerością: „Jakże byłbym szczęśliwym, gdybym mógł przelać w jej żyły połowę krwi mojej własnej!“
Słyszałem ciche uderzenia zegarka, położonego na stoliku nocnym; doznawałem tego wrażenia, że czas uciekający upływa w równych minutach i myślałem: „On żyje!“ To uchodzenie czasu przejmowało mnie szczególnym niepokojem, nie określonym jakimś, całkiem różnym od tego, jakiego doznawałem w innych okolicznościach.
Myślałem: „On żyje a ma życie dziwnie uporczywe. W chwili urodzenia nie oddychał wcale; kiedym go widział miał jeszcze na ciele wszystkie oznaki uduszenia. Gdyby go nie były ocaliły starania akuszerki, byłby teraz sinym trupem, rzeczą nieszkodliwą, o którą się nie dba, o której się zapomina nawet może. Zajmowałoby mnie teraz wyłącznie wyzdrowienie Juliany; nie opuszczałbym już ani na chwilę tego pokoju, byłbym najpilniejszym i najłagodniejszym z infirme-