Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/355

Ta strona została przepisana.

Fryderyk podniósł ją w ramionach — i zobaczyłem śliczne usteczka różowe mej córki, wysunięte do pocałunku, zanim jeszcze dosięgły czoła dziecka, zobaczyłem długie jej loki, spływające na bieliznę pieluszek.
Fryderyk ucałował także czoło dziecka, potem popatrzał na mnie. Ale ja nie uśmiechałem się bynajmniej.
— A ja! a ja!
To Natalka czepiała się krawędzi kołyski.
— Ostrożnie, na miłość boską!
Fryderyk podniósł i ją z kolei. Zobaczyłem ponownie długie pukle włosów, spływające na bieliznę pieluszek w tem pochyleniu się dzieweczki. Na ten widok skamieniałem i wzrok mój wyrażał z pewnością ponure wzruszenie, przejmujące mnie w tej chwili. Pocałunki tych ust tak drogich dla mnie, nie odjęły intruzowi nic z tego pozoru rzeczy obrzydliwej; przeciwnie, nawet uczyniły mi go bardziej jeszcze wstrętnym. Czułem, że byłoby mi niemożliwem dotknąć tego ciała obcego, nagiąć się do jakiegokolwiek aktu, mającego pozór miłości ojcowskiej. Matka moja śledziła mnie z niepokojem.
— Nie pocałujesz go? — spytała mnie.
— Nie, matko, nie. Zbyt wiele złego sprawił on Julianie. Nie mogę mu tego wybaczyć...
I cofnąłem się z ruchem instynktownym, z ruchem wyraźnego obrzydzenia. Matka moja, przez chwilę stała zdumiona, bez jednego słowa.