Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/357

Ta strona została przepisana.

doprawdy już, co robię; odchodzę od rozumu. Przebacz mi.
Wyjęła dziecka z kołyski i trzymała je na rękach, usiłując uspokoić daremnie. Płacz jego kłuł mnie w uszy, rozdzierał słuch i drażnił.
— Wyjdźmy ztąd, Fryderyku.
Wyszedłem co prędzej. Fryderyk poszedł za mną.
— Juliana ma się bardzo źle. Nie pojmuję, jak w takiej chwili można myśleć o czem innem, jak o niej — rzekłem, jakby na usprawiedliwienie. — Tyś jej nie widział. Patrząc na nią, zdaje się, że umrzeć musi.