własnych, że pobudzam do życia wyczerpane jej serce. Nigdy nędze choroby nie budziły we mnie najmniejszego obrzydzenia, najmniejszej odrazy; nigdy żaden przedmiot materyalny nie raził wydelikaconych moich zmysłów. Moje zmysły, podniecone nadmiernie, zwrócone wciąż były tylko w kierunku dopatrywania najdrobniejszych zmian w stanie chorej. Zanim wymówiła jakieś słowo, zanim dala znak jakikolwiek, ja odgadywałem jej życzenia, jej potrzeby, stopień jej cierpienia. Darem dywinacyjnym jakimś, nie czekając na to, by mi cośkolwiekbądż poddał lekarz, doszedłem do odkrywania nowych a dzielnych sposobów przynoszenia jej ulgi w jakiemś poszczególnem cierpieniu, uspakajania napadów choroby. Ja sam jeden umiałem skłonić ją do zjedzenia czegoś, namówić, aby usnęła. Uciekałem się do różnego rodzaju podstępów prośby, pieszczoty, byle ją namówić do przełknięcia odrobiny lekarstwa; nagliłem ją tak, że nakoniec, niezdolna do opierania się dłużej, musiała poddać się i nakłonić do zbawiennego dla niej wysiłku, przemódz mdłości, jakie jej sprawiały te leki. I nie było dla mnie nic przyjemniejszego, nad uśmiech niedostrzegalny, z jakim poddawała cię mojej woli. Najmniejszy fakt jej posłuszeństwa przejmował serce moje do głębi. Kiedy mówiła głosem tak słabym: „Czy tak będzie dobrze? Czy jestem teraz rozsądną?“ — mnie coś ściskało w krtani i łzy przysłaniały mi oczy.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/359
Ta strona została przepisana.