Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/365

Ta strona została przepisana.
XXXV.

Wyzdrowienie Juliany z dniem każdym postępowało, acz powoli. Moje zabiegi nie słabły ani na chwilę. Owszem, jeszcze pochwały doktora Vebesti wpłynęły tak na mnie, że podwoiłem czujność, aby nie pozwolić wyręczyć się nikomu innemu; opierałem się radom matki i brata, którzy radzili mi wypoczynek. Odtąd ciało moje nabrało nawyknienia surowej reguły życia i nie męczyło się wcale już teraz. Całe życie moje obecnie zamykało się między murami tego pokoju, w ciszy tej alkowy, w tej przestrzeni, gdzie oddychała droga moja chora.
Ponieważ jej potrzeba było absolutnego spokoju i musiała mówić mało, aby unikać zmęczenia, wysilałem się, aby usunąć od jej łoża aż do osób z rodziny. Alkwa zatem pozostawała odosobnioną od reszty domu. Przez całe godziny bywaliśmy sam na sam, Juliana i ja. I ona zgnębiona chorobą, ja oddany całą duszą miłosiernym mym obowiązkom — obojgu udawało nam się czasem zapomnieć o naszem nieszczęściu, utracić świadomość realnych faktów życia i mieć tylko poczu-