Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/366

Ta strona została przepisana.

cie niezmiernej miłości naszej wzajemnej. Czasami zdawało mi się, że poza temi firankami nic zgoła nie istnieje, tak wielkiem było skupienie całej mej istoty, dokoła sprawy dotyczącej chorej. Nic zupełnie nie przywodziło mi na pamięć straszliwego faktu. Widziałem przed sobą tylko siostrę cierpiącą i jedynem mojem staraniem było przynieść jej ulgę w cierpieniu.
Zbyt często, niestety, te obsłony zapomnienia rozdzierane były brutalnie. Matka moja mówiła wciąż o Rajmundzie. Firanki rozsuwały się, aby przepuścić intruza.
Matka moja przyniosła go na rękach. Byłem przytem obecny i z pewnością musiałem poblednąć, cała krew bowiem spłynęła mi do serca. A jakiego też Juliana doznawała uczucia?
Przypatrywałem się tej czerwonawej twarzy, wielkiej jak pięść męzka, wpół ukrytej pod haftami czepeczka — i z okrutną odrazą, która unicestwiała w duszy mej wszelkie inne wzruszenia. „Jak to zrobić — myślałem — aby się uwolnić od ciebie? Dlaczego przychodząc na świat nie udusiłeś się?“ Nienawiść moja była bez granic; była ona instynktowną, ślepą, niepohamowaną, powiedziałbym cielesną; bo zdawało mi się, że siedliskiem jej było ciało, że wylewała się na zewnątrz wszystkiemi fibrami memi, wszystkiemi nerwami, wszystkiemi żyłami mego ciała. Nic nie było w stanie jej okiełznać, nic nie mogło jej zniweczyć. Dość było, by intruz istniał, o każ-