Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/369

Ta strona została przepisana.

będziesz silniejszą, wtedy... kto wie? Bóg jest dobry.
Wyszeptała:
— Boże! zlituj się nad nami!
„W jaki sposób? — myślałem. — Dozwalając, aby intruz umarł“. A więc zgadzaliśmy się z sobą w tem życzeniu śmierci — a więc sama matka nawet widziała jedyne wyjście tylko w zgubie własnego dziecka, w usunięciu go. Tak, to było wyjście jedyne. I pamięć przypomniała mi krótką rozmowę, jaką w odległy już dziś wieczór mieliśmy z sobą pod wiązami; przypomniało mi wyznanie bolesne. „Ale czy teraz, kiedy dziecko już żyje, nienawidzi je ona tak samo jeszcze? Czy może doznawać odrazy do ciała, co jest jej ciałem? Czy modli się szczerze do Boga, by zechciał zabrać owoc własnych jej wnętrzności?“ Przypomniałem sobie jeszcze szaloną ową nadzieję, co mi zabłysła, jak błyskawica, w ową noc tragiczną. „Gdybyż tak poszept zbrodni wcisnął się w jej duszę i zwolna stał się dość silnym, by ją pociągnąć?“ Czyliż przez jedną sekundę nie miałem zbrodniczej pokusy, wówczas kiedy to widziałem, jak akuszerka nacierała plecy i piersi sinego ciała dziecka zemdlonego? Ale i to była myśl szalona. Z pewnością Juliana nie ośmieliłaby się nigdy...
I spojrzałem na te ręce, spoczywające bezwładnie na prześcieradle, tak blade, że nie odróżniały się od płótna niczem, prócz chyba lazurem żyłek.