Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/385

Ta strona została przepisana.

— Jakież mu dajesz imię?
— Rajmunda.
— To imię twego ojca, szczęsnej pamięci. To był Człowiek a wyście do niego podobni.
Mój brat rzekł:
— Sam obsiewasz swoje pola?
— Tak, sam. Obsiewam je i zaorywam.
Dokoła widać było posiew niezaorany jeszcze, ziarna, w których drzemały zarodki przyszłych kłosów.
Brat mój rzekł:
— Pracuj dalej. Nie będziemy ci dłużej przeszkadzać. Przyjdziesz jutro do Badioli. Do widzenia, Janie. Niechaj Bóg błogosławi twe posiewy.
Uścisnęliśmy jeden po drugim tę rękę niestrudzoną, uświęconą posiewem, co z niej spadał na ziemię. Starzec zrobił ruch taki, jak gdyby nas chciał przeprowadzić aż do ścieżki; ale zatrzymał się i rzekł nie bez wahania:
— Zróbcie mi jedną łaskę, proszę was bardzo...
— Mów, Janie.
Otwarł worek zawieszony na szyi.
— Weźcie po garści ziarna i rzućcie je na moje zagony.
Zanurzyłem pierwszy rękę w ziarnie, nabrałem go w dłoń, ile mogłem objąć i rozrzuciłem po skibach.