Pewnego wieczora, było to 14 grudnia, powracałem z Fryderykiem do Badioli, kiedy na zakręcie spostrzegliśmy w alei, prowadzącej do dworu, człowieka, w którym z daleka poznaliśmy Jana de Scordio.
— Janie! — zawołał brat mój.
Starzec zatrzymał się. Myśmy podeszli doń bliżej.
— Dobry wieczór, Janie. Cóż tam słychać nowego?
Starzec uśmiechnął się onieśmielony, zakłopotany, jak gdybyśmy przyłapali go na gorącym uczynku.
— Szedłem — bąkał — szedłem... chciałem dowiedzieć się... o mego chrzestnego syna.
Był formalnie zawstydzony. Zdawało się, że gotów przepraszać za swą śmiałość.
— Chciałbyś go widzieć? — spytał go Fryderyk po cichu, jakby czyniąc mu poufną propozycyę, pewien, te zrozumiał słodkie a smutne uczucie, co przejmowało serce tego dziadka opuszczonego.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/401
Ta strona została przepisana.
XLI.