Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/405

Ta strona została przepisana.

Błyskawica przebiegła mi nagle przez mózg. Wielkie drżenie wewnętrzne przejęło mnie niespodziewanie. Naraz obecność matki mojej stała się dla mnie nieznośną. Zmieszałem się, straciłem panowanie nad sobą, obawiałem się, że się mogę zdradzić. Myśl tajona tak jasno promieniowała we mnie, że począłem się lękać: „Musi coś z tego wybijać się na mojej twarzy“. Obawa ta była próżną; ale nie mogłem zapanować nad sobą. Postąpiłem o krok naprzód i schyliłem się nad kołyską.
Matka spostrzegła coś, ale wytłomaczyła to sobie na moją korzyść, ponieważ dodała:
— Jak ty się przerażasz! Czyż nie słyszysz, Jaki ma oddech równy? Nie widzisz, jak śpi spokojnie?
Jednakże mimo słów, jakie wymawiała, był pewien niepokój w jej głosie i nie udawało jej się ukryć przedemną zmartwiania.
— Masz słuszność, mamo, zapewne nic to nie będzie złego — odpowiedziałem, zadając sobie gwałt. — Pozostanie tu mama?
— Tak, aż do powrotu Anny.
— Ja idę.
Wyszedłem. Udałem się do Juliany. Oczekiwała już na mnie. Wszystko przygotowane było do jej obiadu, który zazwyczaj spożywałem z nią razem, dlatego, aby biednej chorej wydawał się on mniej smutnym i aby mój przykład, wraz z naleganiem skłaniał ją do jedzenia. W ciągu