tego obiadu czyny moje, słowa były jakieś dziwnie podniecone, myśli wybiegały gdzieś daleko po za stół zastawiony. Wogóle byłem niezwykło jakoś podniecony i czułem to sam wybornie; aczkolwiek umiałem zazwyczaj czuwać nad sobą, na ten raz nie umiałem pohamować tego podniecenia. Przeciw memu zwyczajowi wypiłem dwa czy trzy kieliszki wina burgundzkiego, przepisanego przez lekarza Julianie. Chciałem także znaglić ją, aby wypiła go cokolwiek więcej niż zwykle.
— Wszakże czujesz się dziś już trochę lepiej, nieprawdaż?
— Tak, tak.
— Jeśli będziesz posłuszną, przyrzekam ci, że wstaniesz na Boże Narodzenie. A brak do świąt tylko już dziesięć dni, pamiętaj. Za dziesięć dni, jeśli chcieć będziesz tylko, odzyskasz siły. Napij się choć troszeczkę tylko jeszcze, Juliano!
Patrzała na mnie ze zdziwieniem, pomieszanem z pewną ciekawością, usiłując zwracać całą uwagę na wszystko, com jej mówił. Być może, że była już znużoną, bo powieki poczynały jej ciężyć. Od niejakiego czasu pozycya siedząca napowrót zaczęła u niej wywoływać symptomata anemii mózgowej.
Umaczała wargi w kieliszku, który jej podawałem.
— Powiedz mi — ciągnąłem dalej — gdzie chciałabyś przebyć czas twej rekonwalescencyi?
Uśmiechnęła się słabo.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/406
Ta strona została przepisana.