Dziwny niepokój mną owładnął. Raz było to coś niby uciecha, niby napad radości niepohamowanej. To znowu była to niecierpliwość, przywodząca do rozjątrzenia, wściekłość nie do zniesienia. Raz było to u mnie potrzebą widzenia kogoś, szukania ludzi, mówienia z nimi, zwierzenia się. To znowu była to potrzeba samotności, potrzeba nadmiernego ruchu, zamknięcia w jakiemś miejscu niedostępnem, pewnem, w którem pozostałbym tylko sam z sobą, gdzie mógłbym widzieć jasno w mej duszy, gdzie mógłbym śledzić rozwój mego pomysłu, badać i studyować wszystkie szczegóły przyszłych wypadków, przyspasabiać z góry wszystko. Te porywy rozmaite i przeciwne sobie, oraz inne jeszcze niezliczone i nie dające się określić, niewytłomaczone, następowały po sobie kolejno istną nawałą w mej duszy, przyśpieszając nadmiernie życie moje duchowe.
Błysk, który rozświecił mój mózg, ten promień światła złowrogiego, rozjaśnił, zdało się, naraz stan poprzedni mego sumienia, pogrążony dotąd w ciemnościach, zbudził, rzekłbyś, jakiś pokład
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/408
Ta strona została przepisana.
XLIII.