Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/408

Ta strona została przepisana.
XLIII.

Dziwny niepokój mną owładnął. Raz było to coś niby uciecha, niby napad radości niepohamowanej. To znowu była to niecierpliwość, przywodząca do rozjątrzenia, wściekłość nie do zniesienia. Raz było to u mnie potrzebą widzenia kogoś, szukania ludzi, mówienia z nimi, zwierzenia się. To znowu była to potrzeba samotności, potrzeba nadmiernego ruchu, zamknięcia w jakiemś miejscu niedostępnem, pewnem, w którem pozostałbym tylko sam z sobą, gdzie mógłbym widzieć jasno w mej duszy, gdzie mógłbym śledzić rozwój mego pomysłu, badać i studyować wszystkie szczegóły przyszłych wypadków, przyspasabiać z góry wszystko. Te porywy rozmaite i przeciwne sobie, oraz inne jeszcze niezliczone i nie dające się określić, niewytłomaczone, następowały po sobie kolejno istną nawałą w mej duszy, przyśpieszając nadmiernie życie moje duchowe.
Błysk, który rozświecił mój mózg, ten promień światła złowrogiego, rozjaśnił, zdało się, naraz stan poprzedni mego sumienia, pogrążony dotąd w ciemnościach, zbudził, rzekłbyś, jakiś pokład