Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/41

Ta strona została przepisana.

mogłem najwięcej, moich następców najprawdopodobniejszych, przedstawiałem sobie postacie ich w wyobraźni. „Czyliż jest w Rzymie kobieta więcej złotowłosa, większym obdarzona czarem, więcej godna pożądania?“ Ten sam ogień, którym zapłonęła wczoraj wieczorem krew moja, przebiegł mi znowu po wszystkich żyłach i myśl zrzeczenia jej się dobrowolnie wydała mi się niedorzecznością, czemś niedopuszczalnem zupełnie. „Nie, nie, nigdy nie będę miał tyle siły! nigdy nie będę chciał ani będę mógł nawet.“
Skoro ten zamęt uspokoił się nieco, w dalszym ciągu przystąpiłem do bezowocnych moich debatów, zachowując przecież w głębi duszy tę pewność, że kiedy nadejdzie godzina, niepodobieństwem dla mnie będzie wyrzec się tego wyjazdu. Miałem jednak odwagę, opuściwszy pokój rekonwalescentki, cały drżący jeszcze ze wzruszenia, miałem tę odwagę niezmierną odpisać tej, która mnie przyzywała: „Nie przyjadę.“ Wymyśliłem jakiś pretekst i — pamiętam to dokładnie, że rodzaj jakiegoś instyntku podszepnął mi, by wybrać teki, któryby jej się nie wydał zbyt ważnym. „Spodziewasz się zatem, że nie będzie przywiązywać wielkiej wagi do twej wymówki, i że ci każe przyjechać?“ — pytał mnie głos jakiś wewnętrzny. Czułem się bezbronnym wobec tego sarkazmu i rozdrażnienie, trwoga jakaś dzika ogarnęły mnie, nie dając już spokoju. Czyniłem wysiłki niesłychane, by w obecności Juliany i matki