Od tej chwili umysł mój pogrążony był w pewnego rodzaju bezwładności jakiejś odrętwiałej, może dlatego, żem był wyczerpany, że mi sił zbrakło i niezdolny już byłem do żadnego nowego wysiłku. Sumienie moje utraciło jasność swą okropną, uwaga moja osłabła, ciekawość nie dorównywała bynajmniej ważności wypadków dokonywających się. W samej rzeczy wspomnienia moje są niewyraźne, pomieszane, rzadkie, złożone z obrazów niezbyt jasnych.
W ciągu tego wieczora powróciłem do alkowy, widziałem Julianę, pozostałem czas jakiś przy jej łóżku. Było mi okropnie ciężko mówić. Spytałem ją, patrząc do głębi jej oczu:
— Czyś płakała?
Odpowiedziała mi:
— Nie.
Ale była jeszcze smutniejszą niż poprzednio. Była bladą jak płótno. Spytałem:
— Co ci jest?
Odpowiedziała:
— Nic. A tobie?
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/428
Ta strona została przepisana.
XLVI.