— Czuję się niezdrów; mam straszny ból głowy!...
Niezmierne znużenie mnie ogarnęło; wszystkie członki mi ciążyły. Pochyliłem głowę na róg poduszki; przez kilka minut pozostałem w tej pozycyi, pod ciężarem nieokreślonego jakiegoś zmartwienia. Zerwałem się posłyszawszy głos Juliany, mówiącej:
— Ty coś przedemną ukrywasz.
— Nie, nie. Zkądże myśl taka? Dlaczego?
— Dlatego, że ja czuję, że coś ukrywasz przedemną.
— Nie, nie; mylisz się.
— Nie mylę się.
Umilkła. Oparłem znów głowę na rogu poduszki. W kilka minut później rzekła mi niespodziewanie:
— Czy ty chodzisz często go oglądać?
Podniosłem się, by popatrzeć na nią, przejęty trwogą.
— I chodzisz z własnej woli oglądać go, szukasz go? — dodała. — Wiem to. Dziś jeszcze...
— I cóż?
— Ja się tego lękam, lękam dla ciebie. Ja ciebie znam. Dręczysz się i chodzisz tam, aby się więcej jeszcze udręczać, aby się gryźć w głębi serca... Ja ciebie znam. I boję się. Nie, nie, tyś się nie pogodził z losem i nie możesz też się z nim pogodzić. Nie oszukuj mnie, Tullio. Dziś wieczór jeszcze, przed chwilą, byłeś tam...
Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/429
Ta strona została przepisana.