Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/435

Ta strona została przepisana.

przestraszały. Bez wszelkiego wątpienia intruz był tak samo dla niej, jak dla mnie katem; bez wszelkiego wątpienia narzucał się on wyłącznie jej myśli — i z tego to umierała ona powolnie. Ciężar tak wielki na serce tak słabe!
Z tem niepowiązaniem obrazów, co się roztaczają we śnie, widziałem w duchu rozmaite urywki życia mego poprzedniego. Przypomniałem sobie inną chorobę, inną odległą już rekonwalescencyę. I zatrzymywałem się nad myślą odtwarzaniem tych urywków, nad odtwarzaniem tej epoki tak uroczej i tak bolesnej, podczas której posiałem ziarna obecnej mojej niedoli. Białość rozlana światła przywodziła mi na pamięć to łagodne, kołyszące popołudnie, które spędziliśmy, Juliana i ja, na czytaniu poezyj, pochyleni razem nad jedną kartką, śledząc tęż samą linię oczyma. I widziałem znów na marginesie jej smukłym palcem wskazującym zakreślone słowa...
Pochwyciłem wówczas jej rękę; zwolna pochyliłem głowę tak, żem ustami dotknął jej dłoni — i wyszeptałem; „Więc ty... mogłabyś zapomnieć?“ A ona zamknęła mi usta wymawiając to wielkie, pełne znaczenia słowo: „Cicho!“
Przechodziłem ponownie w duchu ten strzęp życia pod postacią wrażenia rzeczywistego a głębokiego. I wciąż, wciąż, chwila po chwili przechodziłem powtórnie ubiegłe życie; dochodziłem do ranka, kiedy wstała ona po raz pierwszy, w ów poranek straszliwy; słyszałem głos jej śmiejący się