karz; ale ja byłem tu sam. Coś nadzwyczajnego zaszło we mnie; ale nie mogłem się jeszcze rozejrzeć jasno w sobie.
— Uspokój się pan — powiedział mi łagodnie lekarz, dotykając mego ramienia. — Posłuchaj mnie, opuść ten pokój.
Stałem się uległy; posłuchałem. Oddalałem się powoli kurytarzem, kiedy poczułem, że ktoś znowu dotknął mego ramienia. Był to Fryderyk; uścisnął mnie. Nie płakałem, nie doznawałem nawet silniejszego wzruszenia; nie zrozumiałem zgoła słów, któremi przemawiał do mnie. Zasłyszałem jednak, że wspomniał Julianę.
— Zaprowadź mnie do Juliany — powiedziałem mu.
Wsunąłem rękę pod jego ramię, pozwalałem prowadzić się jak niewidomy.
Kiedy byliśmy już przededrzwiami:
— Zostaw mnie — rzekłem.
Ścisnął mi rękę mocno, potem pościł mnie. Wszedłem sam.