Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/63

Ta strona została przepisana.

nasze spotkały się z sobą ukradkiem i ponownie zobaczyłem w jej źrenicach rodzaj niespokojnej ciekawości. Może zadawała sobie sama pytanie: „Poco on tu przyszedł? Poco tu siedzi? Co znaczy to jego pomieszanie? Czego on chce odemnie? Co ma się stać mogło?“
— Pozwól chwileczkę — powiedziała.
I wyszła z pokoju.
Słyszałem, że woła miss Edytę, nauczycielkę dzieci.
Kiedy zostałem sam, moje oczy mimowolnie zwróciły się ku biureczku, zasypanemu listami, biletami, książkami. Przybliżyłem się i oczy moje przez chwilę przebiegały te papiery, jak gdyby starały się odkryć... „co? dowód jakiś może?“ Odegnałem tę pokusę nizką a głupią. Patrzałem na książkę, oprawną w jakąś materyę starożytną, w której kartki włożony był sztylecik. Nie ukończyła jej widocznie czytać jeszcze, przecięła zaledwie do połowy kartki. Była to powieść świeża zupełnie Piotra Arborio „Tajemnica“. Przeczytałem na kartce tytułowej dedykacyę własnoręczną autora:

„Pani to,
Juliano Hermil, Turris Eburnea,
ofiaruję ten hołd niegodny,
F. Arborio

w dniu Wszystkich Świętych 85.“
Juliana znała zatem powieściopisarza? Jakiem było usposobienie jej względem niego. I przywo-