Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/65

Ta strona została przepisana.

dopatrzyła się w nim niektórych tych właściwości, które niegdyś we mnie ją zachwycały i wywoływały jej uwielbienie?“ myślałem z nowym przestrachem.
Powróciła do pokoju. Widząc u mnie w ręku tę książkę, rzekła mi z uśmiechem zakłopotania, zarumieniwszy się nieco:
— Coto oglądasz?
— Więc ty znasz tego Filipa Arborio? — spytałem ją bezzwłocznie, ale bez najmniejszej zmiany głosu, tonem najspokojnieszym, najnaturalniejszym, jaki przybrać mogłem.
— Tak — odpowiedziała z całą otwartością. — Przedstawiono mi go u Monterisich. Był tu nawet kilkakrotnie; ale przypadek zdarzył, że się z nim nie spotkałeś.
Jedno pytanie cisnęło mi się na usta. „Dlaczego jednak nigdy nikt mi o nim nie mówił?“ Ale powstrzymałem się. Jakże mogłaby mówić mi o nim, skoro zachowaniem mojem zerwałem od dłuższego już czasu wszelką wymianę przyjacielską nowin i zwierzeń?
— Jest on daleko prostszy w życiu niż w swych dziełach — mówiła dalej tonem swobodnym, naciągając z całą powolnością rękawiczki. — Czytałeś jego „Tajemnicę?“
— Tak, czytałem.
— A czy podobała ci się?
Bez zastanowienia, czając tylko potrzebę instynktową stwierdzenia mej wyższości w oczach Juliany, odpowiedziałem: