Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/98

Ta strona została przepisana.

przekonać o wielkiej prawdzie tych wyznań i uczuć, w którą trudno jej będzie uwierzyć po tylu rozczarowaniach; by mi się udało przekonać ją, że dzisiejszy mój powrót do niej nie byt już kłamliwym, ale nawskroś szczerym, stanowczym, że spowodowany był potrzebą życiową całej mojej istoty. Bez wątpienia dziś ona nie ufała temu jeszcze; bez wątpienia ta nieufność właśnie była przyczyną jej hamowania się ciągłego, jej ostrożności. Między nami stawał wciąż cień wspomnienia okrutnego... Do mnie należało cień ten rozproszyć, zbliżyć duszę moją do jej duszy tak sciśle, by już nie mogła stać odtąd między nami. Ale na to potrzeba było sposobności, chwili sprzyjającej w miejscu swobodnem, tajemniczem a cichem, zamieszkiwnem tylko przez wspomnienia. Trzeba było willi Bzów.
Teraz tymczasem milczeliśmy oboje w framudze okna, stojąc tuż obok siebie. Z przyległych pokojów dobiegały głosy Mani, Natalki i Edyty niewyraźne. Woń białej tarniny uleciała. Z poza firanek, zawieszonych u wejścia do alkowy, widać było w głębi łóżko i oczy moje biegły tam bezustannie, ciekawe tego mroku, pożądliwe niemal.
Juliana pochyliła głowę, może dlatego także, że czuła ciężar rozkoszny a niepokojący tej ciszy. Lekki wietrzyk poruszał oswobodzonym puklem włosów na jej skroni. Ruch niespokojny