Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/102

Ta strona została przepisana.

Obraz Donatelli Arvale trwał mu jeszcze w źrenicach.
Widział jej gibkie, młodociane kształty śród bombiastych i wygiętych instrumentów muzycznych, śród smyczków wysmukłych, zdających się wyciągać harmonijne dźwięki z samej jej istoty.
Jednocześnie, w dziwnie do wstrętu niemal ściśniętem sercu powstawało widzenie tamtej, drugiej: sztuką zatrutej, doświadczenia pełnej, ze smakiem dojrzałości na ustach wymownych, z przepalonemi gorączką dłońmi, co wycisnęły tylu upojeń soki, z cieniem tysiącznych masek na licu wyrażającem przedziwnie a dowolnie wszystkich uczuć i namiętności ludzkich słodycze i grozy.
Ach i tej to właśnie nocy, po długiem, daremnem oczekiwaniu miał posiąść tę już niemłodą, tylu przeróżnemi pieszczotami zmęczoną, a jemu dotąd obcą kobietę!
Przed chwilą, z wieczora, drżał wzruszony, strwożony niemal u boku milczącej i zadumanej, płynąc wraz z nią ku czarodziejskiemu miastu, po wodach, co się obojgu zdawały przelewać w niezgłębioną klapsydrę.
Czemuż się teraz miała doń zbliżyć w towarzystwie innej kusicielki?
Czemuż stawiała niebacznie doświadczenie swe smutne obok tak czystych blasków młodości?
Z niepokojem dojrzał u góry marmurowych schodów, w blasku dymnych pochodni, postać Foskaryny tak ściśle, w tłoku, spojoną ż postacią Donatelli Arvale, że się obie ziewały w jedną białą plamę.

’Wiódł za niemi wzrokiem w dół, po sto-