Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/105

Ta strona została przepisana.

I jednocześnie uśmiechając się zwróciła do swej towarzyszki:
— Donatello! oto mistrz „Ognia.“
W milczeniu Donatella Arvale odpowiedziała uśmiechem na głęboki ukłon poety.
Foskaryna pociągnęła ją za sobą.
— Spieszmy, musimy odnaleźć gondolę — mówiła — czeka nas tam, u „Ponte della Paglia.“ Wszak idziesz z nami Effrena? Korzystajmy z chwili. Tłum ciśnie się na Piazettę. To królowa wychodzi przez „Porta della Carta.“
Jednogłośny, grzmiący okrzyk, powitał zjawienie się jasnowłosej, perłami owieszonej królowej, u góry schodów, tam, gdzie ongi wybrany doża, otrzymywał w obec zebranego ludu insygnia swej godności.
Raz jeszcze imię białego, gwieździstego kwiecia i perły najczystszej wody, obiło się tysiącznem, przeciągłem echem o marmurowych pałaców gromady.
Radosne race strzeliły w górę, ciskając pod niebiosa gwiaździste pioruny a tysiące spłoszonych bukiem, w ogniach lśniących gołębi, rozleciało się ze szczytów świętego Marka — zwiastuny i roznosiciele Ognia.
— Święto! święto ognia! „L’Epifania del Fuoco“ — wołała Foskaryna, wychodząc na wybrzeże, uderzona niezrównanym widokiem.
A u jej boku Donatella Arvale i Stello Etfrena zatrzymali się zdumieni, oczarowani, spoglądając na siebie olśnionym wzrokiem.
Twarze ich gorzały rozpalone odbłyskiem ogni, zdawać by się mogło że się pochylili nad krateru czeluścią.