Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Mówił to jedynie by zniewolić śpiewaczkę do przemówienia; jedynie by usłyszeć dźwięk jej pysznego głosu spadły do mety potocznej mowy; lecz słowa jego zostały zgłuszone wrzawą tłumu, wylewającego się na wybrzeże i nie dozwalającego na dłuższy tam pobyt.
Pomógł obu kobietom zejść do gondoli, sam usiadł na niskiej ławeczce u nóg ich niemal. Misternie wyrzezany dziób wysmukłej łodzi pruł nurty, skrzące się mirjadami iskier.
— Przez Canalazzo[1] do Rio Marin — rzuciła wioślarzowi Foskaryna i szczebiotała zwracając się do poety:
— Wiesz, będzie na wieczerzy kilku twoich przyjaciół: Franciszek de Lizo, Daniel Glauro, książę Hoditz, Autimo della Bella, Fabjan Molza, Baltazar Stampa...
— Będą to tedy istne gody!
— Niestety! nie w Kanie galilejskiej.
— Czyż nie będzie lady Myrta ze swemi chartami, godnemi pędzla Veroneńczyka.
— Zapewne będzie laty Myrta. Czyś ją dostrzegł w sali? Siedziała w pierwszym rzędzie cała w tobie zatopiona.
Gwarząc tak patrzali sobie w oczy i nagle się zmięszali. Wspomnienie szarej godziny, spędzonej na wodach, po których biło to samo wiosło, wezbrało im nagle w sercach żywszym krwi przypływem.

Zdjęło oboje to samo wzruszenie, jakiego to dziś już doświadczyli, opuszczając szeroką zatokę, u ujścia kanału zapadającą w mrok i ciszę.

  1. Kanał wielki.