Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

dnym z pierwszych swych utworów zaznaczyłeś, jeśli się nie mylę, wagę, jaką przywiązujesz do etykiety i jej form zobowiązujących? A tak! przypominam sobie, było to w tym dziwnym wytworze twej wyobraźni, w którym opowiedziałeś dzień z życia Karola II, hiszpańskiego.
Obwieszona bisiorem flotyla mijała gondolę.
Effrena i Foskaryna powstali dla złożenia ukłonu królowej.
Ta, poznawszy poetę i słynną tragiczkę, wychyliła się ciekawa, cała biała i różowa, złotowłosa, w zwojach koronek z Burano, skrząca się swym niestrudzonym nigdy uśmiechem.
Przy niej znajdowała się Andryana Duodo, ta właśnie, pod której czujnem okiem, na małej, przemysłowej wysepce, powstał i rozwijał się przedziwny lniany ogród, rozkwitając wzorami najcudniejszego starożytnego kwiecia.
— Czy ci się Stelio, uśmiech tych dwóch kobiet nie zdaje bliźniaczo z sobą podobny — spytała Foskaryna, goniąc okiem oddalającą się barkę, śród podwójnego rzędu odbitych w wodach świateł.
— Hrabina — począł wzruszonym głosem Effrena — posiada duszę niepospolitą, prostą i wspaniałą zarazem nakształt tych co wyzierają z ram staroweneckich portretów. Podziwiam zawsze jej dłonie drgające rozkoszą przy dotknięciu pajęczych koronek i puszystych aksamitów, ociągające się na nich z nieopisanym wdziękiem, płonąc niby i zawstydzając się tej swej miękkości i zbytniej czułości. Raz, pamiętam, towarzyszyłem Andryanie Duodo do akademii. Zatrzymała się dłużej przed rzezią niewiniątek Bonifazia. Przypominasz sobie żywą zieleń sukni kobiety, powalonej na ziemię przez mającego ją za-