sluchującej się śpiewom z zadowoleniem dziecinnem, pomiędzy dwoma srebrnemi świecznikami, owiniętemi w równianki ostatnich w tej porze rok u róż. — Nie widziałem jej jeszcze tym razem — ciągnął Effrena, siadając na nizkiej ławeczce, u kolan towarzyszących mu kobiet, nie lada szansę miał ten poczciwy Hoditz, gdy ją odkrył za pudłem starego fortepianu, w antykwami, na San Samuele. Co mówię jedną szansę! dwie na raz, gdyż na jedną wędkę pochwycił Ninettę i futerał malowany przez Pordenovel[1] Odtąd życie jego nabrało pełni harmonii. Jakżebym chciał pokazać pani jego gniazdko! Zobaczyłabyś tam żywą ilustracyę tego, com tu dziś mówił o zachodzie słońca. Człowiek ten wierny wrodzonym swym skłonnościom, rozmiłowany w subtelnościach, potrafił do skłonności swych naturalnych dopasować całe swe życie i z drobnostkową pieczołowitością wytworzył sobie kątek, gdzie wiedzie żywot spokojny i błogi na wzór swych przodków z Moraw, z Arkadyi Roswaldu. Ileż wybornych rzeczy wiem o nim!
Obszerna peota[2] skrząca się różnokolorowemi lampionami, pełna muzykantów i śpiewaków stała pod balkonem pałacu Desdemony, a staroświecka piosenka, opiewająca krótkotrwałą młodość i szybko przekwitające wdzięki, wzbijała się ku zasłuchanej w niej, z dziecinnem zadowoleniem drobnej kobiecej postaci, podobnej bardzo