Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/122

Ta strona została przepisana.

— Przynajmniej przez godzin kilka, sztuka i życie biły znów w Wenecyi zgodnym rytmem i przyśpieszonem tempem — mówił Daniel Glauro, wznosząc kielich nad stołem. — Niechże mi wolno będzie wyrazić w imieniu swojem i wielu, wielu tu nieobecnych, wdzięczność i gorące uwielbienie obejmując wszystkie trzy osoby którym zawdzięczamy czarodziejstwa i niestarte wrażenia dzisiejszego wieczoru: gospodynię tego domu, córkę Wawrzeńca Arvale i autora „Persefony.“
— Dlaczego Glauro, gospodynię tego domu — pytała uśmiechając się z wdzięcznem zdziwieniem Foskaryna.
— Cóż z tem mieć mogę wspólnego? Tak jak wy wszyscy nie udzielałam lecz otrzymywałam wrażenia i zadowolenie zupełne. Wieńczyć trzeba Donatellę i Effrena. Sława należy się obojgu.
— Czyż milczące zachowanie się twoje w sali Wielkiej Rady — twierdził z przekonaniem doktór-mystyk — gdyś stała prosta i cicha przy niebieskiej sferze, mniej wymowne było od słów Effrena, mniej harmonijne od śpiewu Arianny? Raz jeszcze po mistrzowsku rzeźbiłaś w milczeniu całą swą posągową postawą to, co tkwi w pamięci naszej poruszone słowy poety i melodyą śpiewu.
Przed wyobraźnią Stelia Effrena, mignęła potworna, znikoma, mieniąca się barwną łuską Chimera, z wyrastającą z pod jej skrzydła Muzą tragedyi, o czole wzbitem na gwieździstym szlaku.
— Każdemu z nas — głos zabrał Fabian Molza — każdemu widomem było, że postać twoja,