Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/127

Ta strona została przepisana.

sków, całej ziemi kwiecia i owoców, stóp w kale i wzlotów olśnionych, i zła i dobra, i tego co wiem i czego się nigdy nie dowiem, i tego co sama ona wie i czego sama się nie dowie, by mi wypełnić tę jedyną chwilę“.
Czuł że pobladł, że mu brak oddechu. Pochwyciła bo go, by ze swych szpon nie wypuścić, żądza namiętna a jednocześnie serce ścisnęło to samo uczucie co ich oboje zdjęło było z wieczora, gdy płynęli po wodach, co się przed niemi zdawały przelewać w przepaść bezdenną.
Znikały mu z przed oczu obrazy miejsc i wypadków, majaczące dokoła aktorki, a osoba jej zlewała się coraz bardziej z miastem o tysiącznych zielonkawych opaskach i bezcennych pereł naramiennikach.
I w mieście i w kobiecie dostrzegł siłę nieznanego sobie przedtem wyrazu: i ta i tamta płonęły w noc jesienną i tej samej gorączki dreszcze biły w grodu kanałach i w kobiety pulsach.
A gwiazdy mrugały na niebie, chwiały się drzewa w głębi ogrodu, po za głowią Foskaryny. Przez drzwi otwarte na balkony wpadał do sali powiew pogodnej nocy, potrącało płomienia świec płonących w świecznikach, o wonne kielichy i barwne korony kwiatów zdobiących stół biesiadny.
Drgał w zasłonach okien, w rozwieszonych po ścianach materyach, użyczając ruchu i życia staremu domostwu „Capello“, które ta ostatnia z słynnych cór Świętego Marka, sławą i złotem zarzucona przez obu półkuli ludy, przyozdabiała resztkami świetności dawnej Rzeczypospolitej.