Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

stycznem wołaniem biły, dzwoniły nagle ściany surowej, prostej wieżycy św. Marka.
Chwila była czarodziejska! W okrzykach obwołujących nowej królewskości formy, rozlegających się na cześć pięknej, złotowłosej pani o niedających się przebrać uśmiechach, przybijającej właśnie do starodawnych pałaców podnóża, drgały nieprzemożone tęsknoty, niewyczerpane smutki serc i myśli zgniecionych powszednością życia, spragnionych choć kropli ożywczej poezyi i piękna, tak hojnie rozsianych po tych kamieniach, po tych wodach.
Instynkt praojców, oklaskujących tu niegdyś pogromców mórz i lądów, budził się w piersiach prasynów zgnębionych nudą mierności, prozą prac i trosk powszednich. Cicho mknąca, bisiorem owieszona łódź, zbudziła widmo rozwiewnych żagli wojowniczych okrętów, popychanych tchem zwycięztwa, dobijających tu niegdyś po długim tryumfalnym biegu, z nieprzeliczonym i wspaniałym łupem.
— Czy znasz, Perdito — począł Stelio — czy znasz drugie, podobne temu miejsce, posiadające moc podniecania wszystkich władz naszych, w pewnych momentach, aż do gorączki szału. Czyś spotkała kiedy potężniejszą od Wenecyi kusisielkę?
Ta, którą nazwał: Perdita, nie odpowiedziała, pochylając się zadumana nad wodą. Czuła przebiegające po sobie dreszcze, wywołane głosem młodego swego przyjaciela, rozbrzmiałym całą mocą niepohamowanej namiętności, pociągającej i ją nieprzepartą siłą, lecz i napełniającej ją niewysłowionym jakimś lękiem.