Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/136

Ta strona została przepisana.

godzinę, ża jedną, w objęciu twem...“ Dzikie szały Kundry... „Pod pocałunkiem moim przejrzałeś, miłość ma wzbije cię pośród bogi... godzina z tobą a zbawioną będę...“ i wysiłki żądzy rozpacznej, wyciągające się ramiona, błagania. gniew głuchy:... „miłość twa jeno zbawić mnie może... moim bądź, moim... przez godzinę jedną...“
Oszołomieni, obezwładnieni Perdita i Stelio tonęli w sobie wzrokiem: każdem drgnięciem powiek spajali się, tak jak na łożu rozkoszy i śmierci, nierozerwalnym uściskiem.
„La Marangona,“ największy z dzwonów San Marco wydzwonił właśnie północ i tak samo jak o nieszpornej, spędzonej na wodach godzinie gdy się im zdawało, że szum dzwonów podnosi im włosy na skroniach, czuli i teraz przebiegające po nich szybkie dreszcze. Zdawało się im że znów przeleciała po nad niemi i potrąciła o nich ta sama fala dźwięków co im była wskazała kojące wpływy piękna wymodlonego jedną głośną modlitwą smutnej, zgnębionej ciżby.
I wszystkie uroki a zaklęcia tych wód śpiących, zielonkawych, tajemniczych; drżenie powstrzymywanych pożądań; lęk i zezwolenie szybkie, milczące; pożegnanie na wybrzeżu San Marco i sala Wielkiej Rady, w dożów pałacu; potwór-publiczność o tysiącznych źrenicach i sfera gwieździsta; ogłuszające oklaski i krzyki tłumów; symfonie boskie i ogni sztucznych przedziwne pożogi; tysiącem głosów i ech rozbrzmiały Canal Grande i piosnka lekka pod dźwięk gitary nawoływają te szybko mijającą młodość do rozkoszy użycia: walka milcząca i cierpienie głuche; cień co padł na potrójne losy i uczta rozświeco-