Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/138

Ta strona została przepisana.

poskromioną, pokorną teraz, do Wielkopiątkowych tajemnic.
I oto wchodzi Persifal w czarną zbroję zakuty, ze spuszczoną przyłbicą, z opuszczoną lancą, zatopiony w marzeniach bez końca. „Zdradnemi szedłem ścieżkami, lecz może wreszcie dzień dzisiejszy będzie mi dniem zbawienia bo słyszę szmer świętego lasu...“
Nadzieja, boleść, zgryzoty, wspomnienia, śluby, rwanie się duszy w wyż, w górę, melodye święte utkały płaszcz idealny w jaki się obwija rycerz krwawy i Nieskazitelny, zesłany dla zabliźnienia nieuleczalnej rany.
Osuwa się, omdlewa w ramionach starca. „Czy mnie dowiedziesz do Amfortasa?“ a melodya ukojenia i poddania się zalewa orkiestrę całą. „Służyć.“ „Służyć!“
Wierna kochanka przynosi wodę, klęka, wyciąga z za nadrza olejki wonne, namaszcza nogi ukochanego, ociera je rozpuszczonemi włosy. „Służyć!“
Prawy i nieskazitelny rycerz skłania się nad grzesznicą, wodą oblewa jej czoło. „Po raz pierwszy spełniam obrządek. Przyjmij chrzest i szukaj Zbawiciela.“
Kundry czołem dotyka ziemi, łzami ją oblewa. Odbiegły nią żądze płomienne, przekleństwo z niej zdjęte i oto finał: z psalmów ku Zbawcy wypływa, wzbija się, rozlewa potokiem nadludzkiej melodyi słynna arya: o łące pod kwieciem. „Jakże dziś piękną jest łąka pachnąca... Raz mnie czarodziejskie oplotło było kwiecie, lecz nigdy zioła i kwiaty podobnej nie roniły woni.“
Persifal zachwycony widokiem łąki i lasu,