Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/146

Ta strona została przepisana.

niesionej temperaturze i w powietrzu dusznem, nasyconem wszystkiemi wyziewami ulicy i salonu, przed zbiegowiskiem ladacznic i wszeteczników, wątpliwej miary aktorowie znieważają najczęściej kapłańskie swe powołanie. Na stopniach, otaczających nową scenę, o której marzył, chciał widzieć tłumy inne, prawdziwe, nieprzeliczone, jednogłośne, takie jak te, co wieczora tego wiły się na Molo, jak fale przelewały w przedziwnej muszli morskiej Piazetty, bijąc wniebogłosy zachwytem zadowolenia. Jego Poezya, chociażby niezrozumiana dostatecznie i nie wszystkim tłum ten tworzącym dostępna, miała duszom grubym, winnym, zbolałym udzielić pociech rymu i rytmu, budząc uczucia podobne do uczuć więźnia, którego kajdany targnie dłoń litościwa. Błogość rozpętania z więzów przenika pomału aż najgłębsze warstwy. Wygładzają się troską zorane czoła; podziwem otwierają się usta nawykłe miotać przekleństwa a ramiona grube, zespolone z gniotącym je ciężarem codziennej pracy, wyciągają się z wdzięcznością i miłością do bohaterki dramatu, co w nieśmiertelnej boleści skargi wzbija pod gwiazdy podniebne.
— Na szali losów takiego jak nasz narodu — mówił Daniel Glauro — każde wielkie zamanifestowanie się sztuki, waży tyle jeśli nie więcej jak najpomyślniejszy polityczny traktat, lub nowe prawo o podatkach. To co z natury swej jest nieśmiertelnem więcej warte od rzeczy zmiennych, znikomych. Z całej przebiegłości i zuchwałości Malatesta, cóż pozostało? Nieśmiertelny medal rznięty ręką Pizanella, Z całej zagmatwanej polityki Macchiavela cóż przeżyło? Jego styl jasny, niezrównany.