Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/152

Ta strona została przepisana.

nym przemianom i prawidłom, co rządzą wszech istot i wszechrzeczy zamętem.
Z pracy tej głuchej, mimowolnej, wyłonił się obraz przedziwnie czysty, wyraźny, przepiękny...
Pochłaniały go oczy poety i Effrena czuł jak się wraża w całą jego wewnętrzną istotę. „Byle to wyrazić, pokazać tłumom, w nieśmiertelne przyoblec kształty.“
Chwila jedna, jedyna, boska lecz jak oka mgnienie ulotna! Już wszystko zbladło, znikło...
Do koła zbudzonego z wieszczego snu poety życie snuło się powszednią przędzą, brzęczały słowa przelotne, drżały oczekiwania niecierpliwe, tlały lub zapalały się żądze zmysłowe...
Stelio Effrena spojrzał na Foskarynę.
Gwiazdy drżały na nocnem niebie a po za głową aktorki, w głębi ogrodu, chwiały się drzew gałęzie a oczy jej mówiły i powtarzały: „Służyć! Służyć!“


∗             ∗

Zszedłszy do ogrodu, goście rozproszyli się po alejach i altanach.
Powiew nocy wrześniowej był tak ciepły i wilgotny że niejedne delikatne powieki wziąć go mogły za muśnięcie pocałunku ust kochanych.
Gwiaździste jaśminy roniły wonie i czuć było w powietrzu silny zapach dojrzałych owoców, jak tam gdzieś na wyspach, silniejszy bo