Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/154

Ta strona została przepisana.

przelewające się w klapsydry bezdenne; śpiżowe głosy przelatujące w powietrzu; piersi przytłoczone namiętną żądzą; wargi zaciśnięte; powieki spuszczone; dłonie rozpalone — wszystko mu przypominało milczącą obietnicę; wszystko podniecało namiętną jego porywczość.
— Nie, nie chcę czekać.
Pożerający go teraz ogień początek brał daleko, bardzo daleko, het, precz! u prastarych zaczątków ludzkości, zapalany spotkaniem i starciem się wypadkowem dwóch istot o nieposkromionych zmysłowych instynktach, rozdmuchiwany u ołtarzy prastarych, tajemniczych obrządków.
Tak jak zgraja czcicieli Dijonyzosa szałem porwana zbiega z gór na oślep i wszystko tratując po drodze, drzewa z korzeni wyrywając i rosnąc zmienia się w stado ludzi i zwierząt tak i w nim instynkt zmysłowy wzmagał się aż do zawrótnego wiru, porywając wszystkie jego uczucia i myśli.
W doświadczonej, zrozpaczonej kobiecie, poddanej przyrodzonej swej słabości, gotowej ofierze zmysłowych omamień, kojącej w nocnej, półsennej rozkoszy zapalone na scenie gorączki, pożądał aktorki przesuwającej się od oszalałej publiczności w ramiona kochanka, kapłanki Dyonyzosa wieńczącej, tak jak w bachickiej orgii życiodajnym aktem kultu tajemnice.
Pożądania te dzikie i bezmierne podniecane były zmieszanym oddechem tłumów, nieznanych kochanków upojeniem, splecione z najsprzeczniejszych uczuć: tajonego okrucieństwa, głuchej niechęci, zazdrości, poezyi i pychy.
Teraz żałował że nie posiadł aktorki wraz