Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/156

Ta strona została przepisana.

dliwą gorączkę zmysłów co znów rozpalała jej słodkiego przyjaciela.
Wszak oddawna oddała mu i poświęciła wszystko to co miała w sobie najlepszego, najszczerszego; niezrównanej wartości daru strzegąc upartem dotąd odmawianiem się kochankowi.
I wszystko to było stracone na raz, zniszczone, jak przepiękny pałac, sztuk przybytek, wydany na łup rzeszy zbuntowanych i mściwych niewolników.
I tak jak w konania męce i przedśmiertnej godzinie, przypomniała sobie całe swe gorzkie, burzliwe życie, życie walk i cierpień, błędów, upadków, wysiłków, namiętności i tryumfów.
Przypomniało się jej niewymowne uczucie radości, przestrachu, wyzwolenia, jakiego doznała kochając po raz pierwszy, dawno... dawno... w dawno ubiegłej pierwszej życia wiośnie...
I nagle, w wielkim bólem rozdartej duszy zjawił się obraz dziewiczej Donatelli, co odeszła, skryła się i teraz, tam, w samotnej komnacie, płacze może, lub się obiecuje w myśli ukochanemu... lub opada na wezgłowie rozradowana udzieloną obietnicą...
„Późno już, zapóźno!“ Nieodwołalne te słowa mknęły nad czołem Foskaryny podobne do jęku rozbujałych, śpiżowych dzwonów a zapalone żądze Stelia Effrena, raniły ją jak ostrze zatrute.
— O! nie krzywdź mnie. Boli.
Błagała biała i drżąca jak pióra łabędzie okalające obnażoną jej szyję i ramiona.
Zdawało się że pozbyła się siły i władzy, stała się lekką, słabą, cichą, zalękłą duszyczką, którą tak łatwo zniszczyć, zabić bez krwi przelewu.