Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/161

Ta strona została przepisana.

okiem, tak śmiało jak gdyby pewną już była że posiadła ów czarodziejski napój którym go upoi i przywiąże do siebie na wieki.
Czuł się cały oblany wylewającą się z niej namiętnością.
Pod wzrokiem jej bladł i zdawało mu się, że cała krew jego spływa na ziemię by podlać korzenie drzew.
Jak we śnie, czuł się po za przestrzenią, po za czasu trwaniem, sam z nią samą.
Pod drzewem ozdobionem wieńcami, pokryłem owocu granatu, Foskaryna stała przegięta w łuk nakształt ust swoich, dysząca gorączką co rozchylała jej wargi.
Piękność co za biesiadnym stołem rozświeciła ją była odbłyskiem tysiącznych idealnych wcieleń, przyoblekała ją znów teraz wzmożona żaru co nie przepala niewyczerpanym blaskiem.
Owoce granatu kłoniły się na jej czoło, szczyt drzewa uwieńczyły królewską koroną i w noc tę gwiaździstą, w ogrodzie opasanym kanałami tak jak niedawno, z wieczora, w mknącej po kanałach harce, myt starogrecki odżywał w całej swej mocy i świeżości. Kimże była ta dziwna kobieta?
Persefoną, wiekuistych cieni królową, podziemnych krain władczynią? Czyż nie żyła tam, gdzie wzruszenia serc ludzkich są jako wichry na piaskach dróg bez początku i końca? Czyż oczu swych nie napawała podziemnych źródeł zaczątkiem, widokiem korzeni kwiatów co kwitną na ziemi a w ziemi leżą splątane nieruchome nakształt żył w marmuru bryle? Czy się czuła wyczerpaną, czy pijaną łzami i śmiechem, lu-