Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/162

Ta strona została przepisana.

bieżnością, tem wszystkiem co podejmowała z kolei by ożywiać, lub niszczyć?
Bo i kimże już nie bywała ona! W jakichże grodach i krajach nie grasowała jak plaga nieubłagana, to pocałunkiem swym zamykając na wieki rozśpiewane wargi, to powstrzymując wszechwładnego serca uderzenia, to rozpajając młodzieńców łzami gorzkiemi jak mórz piana.
Kimże była i kim nie była ona? Jakaż przeszłość pozostawiła ją tak pobladłą, palącą, niebezpieczną? Czy już wszystkie swe wypowiedziała tajemnice, rozdała wszystkie skarby. Czy też mogła jeszcze czarować i do działania pobudzić kochanka, w którym żądze zmysłowe i pragnienie tryumfu, stanowiły jedno z życiem samem?
Wszystko to i więcej — wiele więcej zdawały się obiecywać sine, rysujące się na jej skroniach żyłki, lica pociągłego spady, bioder giętkość i siła, ów modry, przezroczysty, przelewny cień w którym się teraz nurzała jej twarz niby wre właściwym sobie elemencie.
„I zło i dobro, i to co wiem i czego nie wiem, i to co sama wiesz i to czego się nie domyślasz składa mi się na wypełnienie tej jednej, jedynej chwili!“ — myślał Effrena.
Życie rzeczywiste i snów roje w jedno mu się zlało. Marzenia i wrażenia zmysłowe mieszały się jak różne wina zlane w jedną krużę.
Szaty Foskaryny, twarz odsłonięta, spojrzenia, nadzieje zlewały się z roślinnością ogrodu, gwiazdami na niebie, powietrzem, ciszą... Widomą, dotykalną stawała się ukryta harmonia przyrody spajając różność z rozmaitością.
Chwila wzniosła i niepowrotna!