Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/172

Ta strona została przepisana.

— Dobrze jest gdy noc bezsenna otwiera apetyt — zaśmiał się gondolier — starych to do snu tylko pobudza.
— Dobij do mostu.
Kupił winogron z Vignole, fig z Malamocco razem ułożonych na podściale liści winnych.
— Dalej! Obok Fondaco-dei-Todeśchi, gondola w bok skręciła, przesuwając się przez wąskie, ciemne kanały ku Rio-di-Palazzo.
Dzwony San Giovanni-Chrisostomo, San Giovanni-Elemosinario, San Cassiano, Santa Maria dei Miracoli, Santa Maria Formosa, San Lio, witały powrót dnia wesołem dzwonieniem.
Gwar kupczących, woń połowów obfitych, jarzyn i wina rozwiewały się w spiżu głosach donośnych.
Pomiędzy śpiącemi jeszcze gmachami z cegły i marmuru, pod wstęgą coraz to jaśniejszego nieba, wstęga wód prutych dziobem łodzi, zapalała się coraz bardziej a to wzmaganie się blasku przy biegu wywierało na poecie wrażenie niesłychanej, palącej się szybkości.
Myślał o spuszczaniu na morze okrętów śród wytrysku iskier wywołanych tarciem się spodu okrętów o ziemię i kamienie.
Wrze woda dokoła, a tłumy oklaskają z okrzykami...
— Do mostu della Paglia!
Zwrotem myśli szybkim jak instynkt, biegł do miejsc przesławnych, w których, zdawało mu się, że musiało pozostać coś z jego lirycznych natchnień, wraz z echem wielkiego bachickiego chóru: „Viva.il forte...“
Gondola otarła się obok pałacu dożów, ma-