Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/174

Ta strona została przepisana.

łał w niecierpliwości, podnosząc rękę do góry dla zatrzymania odpływającej barki.
— Zawołaj! niech zaczekają na mnie!
Gondolier rozgrzany, potem oblany, wołał na osadę odpływającej rybackiej łodzi Gondola mknęła jak „sandalo“ w regatach.
Pierś szeroka gondoliera falowała głośnem dychaniem.
— „Brava Zorzi, brava!“.
Lecz i on sam dyszał jak gdyby szło mu o doścignienie samego szczęścia, mety życia, królestwa i władzy.
— „Semo andai in bandiera“![1] — mówił wioślarz, zacierając rozpalone dłonie i śmiejąc się szczerze. — „Vardè que stravaganza.“
Gest, głos, chytrość wieśniacza; zdumione twarze rybaków na pokładzie; odbicie się czerwonych żagli w wodzie; wzmacniający zapach świeżego chleba i gotującej się w pobliżu smoły; głosy robotników udających się do Arsenału; wyziewy wybrzeża gdzie gniły jeszcze resztki galer Prześwietnej Rzeczypospolitej i dzwoniły młoty robotników na pancernikach Włoch wznowionych i zjednoczonych; wszystkie te mocne i krzepiące rzeczy rozweseliły serce młodziana, wywołały śmiech na usta.
Śmiał się wraz z wioślarzem, prześlizgując się wzdłuż połatanego, smołą zalanego boku rybackiej łodzi, mającej wygląd jucznego zwierza, o pomarszczonej w pracy, popękanej skórze.

— „Cossa vorla?“ — spytał stary wilk mor-

  1. Wygraliśmy chorągiewkę. Patrz, co za szaleństwo (w narzeczu weneckiemu).