— „Servo suo, parou! S! vento in pope!“[1] — zawołał na pożegnanie gondolier.
— „Orza!“[2].
Wygiął się purpurowy żagiel pod znakiem Lwa i Księgi.
Łódź biegła na pełne morze, kierując się na San-Servolo.
Zdawało się, że się wybrzeże zaokrągla i wypręża, jak łuku cięciwa by łódź puścić w dal ze strzały szybkością.
Wślad za łodzią ciągnęły się zmięszane przerżniętych wód przędze: różowe i zielonkawe i zlewając się w falę opalową mieszały się, mieniły, przelewały przez wszystkie barwy tak jak gdyby prute dziobem łodzi wody, tęczą samą były.
— „Poggia!“[3]
Łódź się skręciła. Stał się cud nad cudami!
Pierwsze promienie słońca rozdarły mgliste opony, oświeciły anioły stojące na dzwonnicy San Marco i San Giorgio-Maggiore, zapaliły koło pod stopami Fortuny, zabłysły olśniewające na pięciu baniastych kopułach bazyliki, Wenecya, mórz królowa! odrzucając mgliste szaty, ukazała się w całym blasku i okazałości.
— Chwała tej cudowności.
Nadludzkie uczucie siły i swobody wzdymało piersi młodzieńca.
W chwili gdy wiatr wydął żagle purpuro-