Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/185

Ta strona została przepisana.

olbrzymiej, miękkiej tkliwości, co się wylewała bez pamięci na jej młodego przyjaciela.
Wdzięczność bez granic popychała ją do złożenia mu w darze czegoś nadmiar cennego.
— Powiedz, czem ci się mam wywdzięczyć, czem?
Marzyły się jej poświęcenia bez granic. Niesłychane dowody miłości.
„Służyć mu, służyć.“
Gdyby mu mogła wszechświat rzucić pod stopy sądziłaby jeszcze że mu daje za mało.
— Powiedz czego chcesz, czego pragniesz, co mogę zrobić dla ciebie?
— Kochać mnie! kochać!
— Ukochany mój. Biedne serce moje!
— Wystarcza, mi, zapełnia życie całe.
— Tyś młody...
— Kocham cię!
— Słusznem byłoby byś posiadł godniejszą siebie...
— Cicho! Ty to wzmagasz codziennie siły moje i zapał. Krew krąży żywszem strumieniem we mnie gdy jestem przy tobie i wsłuchuję się w twe milczenie. Wówczas powstają, we mnie natchnienia rojne co cię kiedyś zachwycą. Potrzebną mi jesteś, niezbędną.
— Nie mów tego!
— Codziennie utwierdzasz mnie w wierze że mnie żadne nie zawiodą nadzieje.
— Tak! spełni się twoje jasne przeznaczenie! O tem nie wątpię. Pewnym siebie być możesz. Żadne niebezpieczeństwo, przeszkody żadne zatrzymać cię nie zdołają... O! kochać i nie drżeć o swe kochanie... Strach bo z miłością chodzi zawsze w parze... I nie o ciebie drżę...