Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/19

Ta strona została przepisana.

Cierpiała słuchając gorących słów młodzieńca od których bił płomień szczerej namiętności. Niepotrafiłaby jednak określić natury cierpienia i niepokoju jaki ją ogarnął, lęku jaki ją zdejmował.
Zdawało się jej, że schodzi z własnego życia ścieżki, porwana i pociągana na zawrotne jakieś wyżyny, idzie śród rzeczy senne a jednak namacalne i czuje że jej brak oddechu w piersiach…
Pociągała ją, ta otchłań płomienna a czuła się bierną i bezwłasnowolną wobec zmian, jakie ów mistrz wskrzesiciel mógł i pragnął w niej wywołać, ku zadowoleniu trawiącego go pragnienia coraz to nowych form piękna i poezyi.
Wiedziała, że w jego wyobraźni, istota jej zlewa się, rozpływa z dopiero co utworzonem widzeniem zmarłego Lata, zamkniętego w opalowej trumnie, co ma zachować pozory życia.
Zdejmowała ją chęć dziecinna nieprzemożona spojrzenia w samą głąb’ źrenic swego towarzysza, by się przekonać czy się w nich odbije jej własna, żywa postać?
Smutek jej zwiększało jeszcze podobieństwo, które dostrzegała pomiędzy naturą jego uczucia a tem czego doświadczała sama, tworząc najlepsze swe teatralne role, za pomocą sztuki, wcielając je w życie doskonałe.
Widział ją i wyobrażał sobie nie w powszedniego życia szacie, a wzbitą na koturny, na których utrzymywała się chwilowo, nie bez najwyższych wysiłków woli.
Maska zakryła mu ją całą.
W strefach, do których dosięgała chwilowo, on się obracał jak we właściwym sobie elemen-