Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/190

Ta strona została przepisana.

— Zgadnij jakie nosi imię? Tak piękne i rzadkie jak gdybyś sam je wymyślił.
— Nie potrafię. Powiedz.
— Radiana! Radianą zwie się uwięziona.
— Któż ją tu więzi?
— Czas, Stelio, Czas nieubłagany stoi tu na straży wraz z lat ubiegłych gromadą, z kosą i klapsydrą, zupełnie tak jak na wyblakłych, pożółkłych rycinach.
— Allegorya!
Jakieś dziecko przechodziło tam tędy gwiżdżąc.
Widząc tych dwoje stojących pod murem zatrzymało się też spoglądając w szczelnie zamknięte i zasłonione okna dużemi, zdumionemi, ciekawemi oczyma.
Umilkła Foskaryna i Stelio milczał.
Świergot wróbli nie głuszył ciszy zaległej na murach, pniach drzew, pochmurnem niebie a zdawał się im jak szum we wnętrzu konch morskich.
Słyszeli otaczające ich milczenie i głosy jakieś het, precz, daleko.
Lokomotywa zaświstała w mglistej dali, przycichła wpadając w dźwięk niemal fletu.
Zamilkła.
Dziecko znudziło się patrząc w zamknięte okna i dom jak wymarły.
Odbiegło a na wilgotnych kamieniach i szeleszczących opadłych liściach słychać było długo klapanie małych, bosych stópek.
— I cóż? — spytał Stelio — co porabia Radiana? Nie powiedziałaś mi jeszcze kim jest i dlaczego się żywcem zakopała w grobie. Opowiedz mi. Jużem myślał o Soranza Soranzo.